opowiedziane
siedmioletniemu Tomciowi.
Przedsłowie:
Tomcio
to ciekawski chłopczyk – wszystko i wszyscy wzbudzają jego szczere
zainteresowanie. Z racji tego, iż weekendy i większość czasu wolnego od szkoły
( święta, ferie, wakacje i choroby) spędza z dziadkami, to oni stanowią źródło
jego wiedzy o świecie i jego dziwach. Jest to para staruszków o nowoczesnym
zacięciu, znająca się na nowinkach technicznych, lubiąca opowiadać ciekawe
historie swojemu wnuczkowi – jak się okazuje ich wersje pewnych wydarzeń mogą
lekko odbiegać od ogólnie przyjętych w świecie….
Opowieść Styczniowa:
Za oknem zimowa zawierucha. Pada gęsty
śnieg, mróz szczypie w nos. Z domowych kominów unosi się szara mgiełka dymu.
Tomcio siedzi sobie spokojnie przed
telewizorem, oglądając bajkę „Trzej królowie”, wyemitowaną ze względu na święto
przypadające na szóstego stycznia. Babcia piecze pączki w kuchni, podśpiewując
jakąś skoczną nutkę.
Chłopiec w skupieniu śledzi poczynania
bajkowych postaci. Nagle zrywa się z kanapy i leci do babci.
- Babciu, babciu!
- Co się stało Tomciu?! – spytała
przestraszona staruszka.
- Babciu, bo ja już nie wiem, jak to jest…
Ci królowie od razu byli u małego Jezuska, czy dopiero po, po… - chłopiec
zastanowił się chwilkę, cały czerwony z wysiłku, jakim okazało się policzenie
dni.
- Czy dopiero po trzynastu dniach? –
wysapał.
- Jak to po trzynastu dniach? – spytała
zdziwiona babcia.
- No bo przecież Jezusek urodził się
dwudziestego piątego grudnia, tak?
- Tak.
- A dzisiaj jest szósty stycznia, tak?
- Tak.
Chłopiec spojrzał smutno na babcię.
-No to ja już nie wiem. Trzej Królowie byli
u Niego w dniu narodzin, czy dwa tygodnie później?
Babcia spojrzała na chłopca, uśmiechając
się delikatnie. Tomcio strasznie ją nastraszył, gdy wbiegł do kuchni z
krzykiem. Już myślała, że coś mu się stało! A to o zwykłe daty chodzi.
Starsza Pani wzięła do ręki małe sitko,
nasypała do niego cukru pudru i posypała nim pączki.
Chłopiec patrzył na nią z nadzieją, iż
szybko udzieli mu odpowiedzi.
Babcia nałożyła mu pączki na talerz, nalała
gorącej herbaty do dwóch kubków i usiadła przy stole.
- Widzisz mój mały stało się wtedy tak…
„O trzech Królach i popsutym GPSie”
Dawno,
dawno temu, będzie już ponad dwa tysiące
lat, za górami, za lasami, w małej wiosce Betlejem, doszło do bardzo ważnych
wydarzeń.
Na
Świat przyszło małe dzieciątko, będące Synem Pana Boga.
Pan Bóg
lękając się o bezpieczeństwo maluszka, którego chciało zabić dużo bogatych
ludzi, przyszedł we śnie do biednych i powiedział im o radosnej nowinie, jaką
są narodziny Jego Syna.
Jezusek
urodził się w ubogiej stajence. Leżał sobie utulony siankiem w maleńkim żłóbku
i spał. Nad jego spokojem czuwali mama, tata oraz pasterze, zwierzątka i aniołki,
które z radości śpiewały cichutko, aby nie zbudzić dzieciny.
Z racji
tego, iż wiele osób nie mieszkało w okolicy Betlejem i nie wiedziało, jak tam
trafić, Bóg uznał, że da im specjalny znak po którym rozpoznają drogę,
prowadzącą prosto do stajenki.
Żeby
nie było za łatwo i znak był dostrzegalny dla mądrych ludzi, godnych ujrzenia
Boskiego Synka, Pan Bóg zamieścił go w miejscu, na które często spoglądają
mędrcy.
W nocy,
gdy na Świat przyszedł Jezusek, na niebie pojawiła się wielka gwiazda,
wskazująca na stajenkę.
Trzej
mędrców, którzy od dawna odczytywali różne znaki, zwiastujące wielkie
wydarzenia, od razu zrozumieli o co chodzi i wyprawili się w drogę do Betlejem.
Dziś nazywamy ich Królami.
Każdy z
nich miał po jednym darze dla małego dzieciątka: mirrę, kadzidło i złoto.
Niestety jeden z nich uznał, iż długa wyprawa jest idealnym momentem do
wykorzystania GPS – urządzenia, które ostatnio otrzymał od przyjaciół
podróżujących w czasie. Nie wiedział on, że w pierwszych latach naszej ery nie
będzie ono działało poprawnie ze względu na brak satelit krążących w kosmosie
oraz specjalistycznych map. Tak więc Kacper, Melchior i pechowy posiadacz GPSU
Baltazar, wyruszyli w drogę na swych wielbłądach.
Jechali
i jechali w stronę gwiazdy, aż jej blask zaczął powoli niknąć w świetle
budzącego się dnia.
- No
ładnie! Jedyne co wiemy, to to iż należy kierować się na północ. I jak my teraz
trafimy do Betlejem? – spytał się Melchior, schodząc z wielbłąda.
- Nie
wiem, nie wiem… - odrzekł cicho Kacper, kręcąc się nerwowo na wszystkie strony.
- Nie
martwcie się przyjaciele – jako jedyny z podróżnych Baltazar, uśmiechał się
radośnie.
- Ja
mam urządzenie, które bez przeszkód doprowadzi nas do stajenki. Zróbmy sobie
teraz małą przerwę, bo bardzo zgłodniałem, a potem ruszajmy w drogę. –
Powiedział klepiąc się po dużym brzuchu.
Uspokojeni
zapewnieniami Baltazara, wszyscy trzej usiedli pod rozłożystą palmą. Dzień był
niesamowicie ciepły, słońce nie dawało spokoju podróżującym, zniechęcając ich
do wychodzenia spod miłego cienia. Mędrcy posilili się wielbłądzim mlekiem,
bananami i pomarańczami, które były najsmaczniejsze o tej porze roku.
Zadowoleni
ze smacznego posiłku, uznali, iż czas ruszać w drogę.
Baltazar
podniósł się powoli, podszedł do torby i wyjął urządzenie. Pozostali mędrcy
spojrzeli zdziwieni.
- Co to
jest? – spytał go podejrzliwie Kacper.
- GPS.
– Odpowiedział Baltazar, tonem wskazującym na to, iż dziwi się z niewiedzy
kompana. W końcu ile osób w tamtych czasach korzystało z takiego wymysłu?
-
Czyli? – dopytywał się wysoki Melchior.
- To
takie urządzenie, które pokazuje gdzie jesteśmy, a potem wskazuje nam drogę,
którą mamy się kierować do Betlejem.
Kacper
z Melchiorem zaczęli się śmiać.
-
Przecież na świecie nie ma takich czarów! Rozumiem rozmowy z płonącymi
krzewami, przesuwanie mórz, rozmowa w śnie, ale takie naprowadzanie?! Baltazarze,
toż to jakiś podły żart!
Baltazar
podrapał się po długiej, białej brodzie. Spojrzał na urządzenie.
- Moi
znajomi, jakoś umieją z tego korzystać. Często mi mówili o tym urządzeniu,
uznając, że wkrótce może nam się przydać. Mówili, że spóźnimy się na powitanie
Jezusa, nikt nie wie dlaczego. Uznali, że zapobiegniemy temu mając GPS. Może
zapomnieli mi o czymś powiedzieć? – Nacisnął przycisk „Start”. Coś pojawiło się
na ekranie. Baltazar wydał okrzyk triumfu.
-
Widzicie?! Działa!
Kacper
i Melchior podbiegli do niego zszokowani.
Na
urządzeniu pojawił się napis „ Bateria rozładowana”, po czym ekran znów zrobił
się czarny.
- Yyy…
Co to ta bateria? – spytał Melchior.
- Nom,
to takie coś co daje energię takim urządzeniom, wiesz jak nam jedzenie.
- A jak
taką baterię zrobić?
- Nie
wiem. – Baltazar spojrzał bezradnie na towarzyszy podróży.
- No
ładnie, czyli musimy czekać do nocy?
-
Wychodzi na to, że tak. – Kacper spojrzał jeszcze raz na urządzenie. Nie chciał
zawieść Boga i spóźnić się na tak ważne spotkanie, a tu taki klops.
Bóg
widząc zmagania Mędrców śmiał się z ich wiary w technikę, która w żaden sposób
nie mogła być skuteczna, w tak odległych czasach. Czując ich smutek i wolę
dążenia do celu postanowił, iż im pomoże. Jednak chciał to zrobić w taki sposób,
aby wynieśli z jego działań, jakaś mądrość.
Gdy
mędrcy siedzieli w cieniu palmy, czekając na noc i gwiazdę, która wskaże im
drogę, podszedł do nich chłopiec.
Nie
mógł mieć więcej niż dziesięć lat. Na głowie miał ciemną starą chustę, w czarnych
oczach smutek. Jego stopy usiane były strupami oraz Świerzymi ranami, z których
sączyła się krew. Czysta bieda.
- Dzień
dobry. – powiedział cichutko. Jego spękane wargi ledwo co się rozchyliły,
podczas wypowiadania słów.
Trzej Królowie
odziani w kosztowne szaty spojrzeli na niego przerażeni – nigdy nie widzieli
dziecka w tak okropnym stanie.
- Czy
mają może panowie trochę wody? Moja mama jest bardzo spragniona. Leży , o tam i
nie może iść. – powiedział wskazując na jedno z pustynnych wzniesień.
-
Oczywiście! – Melchior poderwał się pierwszy sięgając po naczynie z wodą.
Podszedł do chłopca, aby się napił, po czym udał się w stronę jego matki.
Była to
młoda kobieta przy nadziei. Widać było, że ledwo trzyma się na nogach.
Mędrzec
podał jej wodę i pomógł iść w kierunku palm, nic nie mówiąc.
- Kim
jesteście? – spytał Kacper kobietę, gdy wszyscy usiedli pod drzewami.
- Mam
na imię Anna, a to mój syn Emanuel. Jesteśmy biednymi ludźmi, dążącymi do domu,
do męża. Parę miesięcy temu udaliśmy się
do mojej umierającej siostry, teraz gdy
poród już blisko, musimy wracać, aby dziecko przyszło na świat wśród swoich.
Podążamy pieszo, gdyż złodzieje ukradli nam osiołki, wraz całym dobytkiem,
które niosły na swoich grzbietach. – odpowiedziała smutno.
Mędrcy
zagniewali się niesprawiedliwością, jaka spadła na dwoje podróżników. Nie mogli
uwierzyć, że ktoś był na tyle okrutny, aby napaść na bezbronną kobietę z
dzieckiem.
- Gdzie
się kierujecie? – spytał Baltazar.
- Na
zachód, tam gdzie błyszczą się szczyty piaskowych gór. – odpowiedział mu
chłopiec. Melchior spojrzał we wskazanym kierunku. Z jego szybkich obliczeń
wynikało, że Annę i Emanuela czeka, jakieś piec dni drogi.
-
Pozwólcie, ze chwilę tu odpoczniemy. Nie będziemy wam przeszkadzać. –
powiedziała Anna. Królowie nic nie odrzekli. Usadzili jedynie kobietę i jej
syna na swoich matach, tak aby piasek im nie przeszkadzał. Anna i Emanuel
usnęli natychmiastowo.
W
trakcie, gdy dwoje biedaków zażywało chwili odpoczynku, Trzej Królowie toczyli
dyskusje na ich temat.
-
Musimy im pomóc! Trzeba wyruszyć razem z nimi, inaczej na pewno nie przetrwają!
- Nie
możemy! Przecież to zupełnie inny kierunek! – powiedział Kacper.
-
Musimy! Inaczej pewnie umrą na pustyni. Są bez wody, bez jedzenia, ta kobieta
może w każdej chwili urodzić. Ważniejsza jest pomoc, niż dotarcie do Betlejem.
Do Jezusa dojdziemy później. – Odrzekł Melchior.
- Ale…
-
Przecież pomoc bliźniemu jest najważniejsza, Melchior ma rację. – dopowiedział Baltazar.
I tak
przegłosowany Kacper wraz z Melchiorem Baltazarem i biednymi ludźmi, którzy stanęli
na ich drodze udali się w dalszą podróż.
Tak jak
przewidział mędrzec trwała ona pięć dni. Nie było łatwo. Kacper i Melchior,
jako najmłodsi użyczyli swoich wielbłądów zmarnowanej kobiecie i Emanuelowi.
Szli pieszo, piasek palił ich w stopy i głowy, ale nie poddawali się.
Nie
wiedzieli jednak, że idą w dobrym kierunku, gdyż miejscem przeznaczenia kobiety
i jej syna, było domostwo znajdujące się w okolicach stajenki. Po prostu jeden
z nich na początku wyprawy źle wytyczył kierunek. Aby nie czuć żalu i nie
zmienić zdania co do pomocy, uznali, iż nie będą patrzeć na nocne niebo.
Dlatego też nie zauważyli, iż gwiazda mająca wskazywać im drogę, jest co raz
bliżej.
Wprawdzie,
gdyby podróżowali samotnie, dotarliby do Betlejem o jakieś trzy dni wcześniej,
ale czy było by warto?
Gdy
dotarli do domostwa kobiety i jej syna, oczom Trzech Króli ukazał się anioł.
Pochwalił ich za dobroć okazaną Annie i Emanuelowi. Za pomoc biedakom o
trzymali nagrodę w postaci trzech dodatkowych wielbłądów, naprawy GPSa i
wskazanie najkrótszej drogi do Bożego Syna. Jak wiemy, na ich drodze pojawiła
się przeszkoda w postaci Króla Heroda, ale i z tym sobie znakomicie poradzili.
Bóg
cieszył się, że Królowie wybrali drogę trudniejszą i dłużą, która pomogła innym,
nie zaś krótszą i szybszą.
Mędrcy
natomiast czuli radość z udzielonej pomocy i otrzymanych za nią darów, jednak
najbardziej radowała ich wdzięczność rodziny Anny i Emanuela oraz spotkanie z
Jezusem. Gdyż pomoc i przyjaźń okazana drugiemu
człowiekowi rodzi najcieplejsze uczucia.
Wpis powstał w ramach akcji literackiej: