niedziela, 20 stycznia 2013

"12 opowieści babci Stefci i dziadka Tadka" - Opowieść Styczniowa



opowiedziane siedmioletniemu Tomciowi.

Przedsłowie:
Tomcio to ciekawski chłopczyk – wszystko i wszyscy wzbudzają jego szczere zainteresowanie. Z racji tego, iż weekendy i większość czasu wolnego od szkoły ( święta, ferie, wakacje i choroby) spędza z dziadkami, to oni stanowią źródło jego wiedzy o świecie i jego dziwach. Jest to para staruszków o nowoczesnym zacięciu, znająca się na nowinkach technicznych, lubiąca opowiadać ciekawe historie swojemu wnuczkowi – jak się okazuje ich wersje pewnych wydarzeń mogą lekko odbiegać od ogólnie przyjętych w świecie….

Opowieść Styczniowa:


Za oknem zimowa zawierucha. Pada gęsty śnieg, mróz szczypie w nos. Z domowych kominów unosi się szara mgiełka dymu.
Tomcio siedzi sobie spokojnie przed telewizorem, oglądając bajkę „Trzej królowie”, wyemitowaną ze względu na święto przypadające na szóstego stycznia. Babcia piecze pączki w kuchni, podśpiewując jakąś skoczną nutkę.
Chłopiec w skupieniu śledzi poczynania bajkowych postaci. Nagle zrywa się z kanapy i leci do babci.
- Babciu, babciu!
- Co się stało Tomciu?! – spytała przestraszona staruszka.
- Babciu, bo ja już nie wiem, jak to jest… Ci królowie od razu byli u małego Jezuska, czy dopiero po, po… - chłopiec zastanowił się chwilkę, cały czerwony z wysiłku, jakim okazało się policzenie dni.
- Czy dopiero po trzynastu dniach? – wysapał.
- Jak to po trzynastu dniach? – spytała zdziwiona babcia.
- No bo przecież Jezusek urodził się dwudziestego piątego grudnia, tak?
- Tak.
- A dzisiaj jest szósty stycznia, tak?
- Tak.
Chłopiec spojrzał smutno na babcię.
-No to ja już nie wiem. Trzej Królowie byli u Niego w dniu narodzin, czy dwa tygodnie później?
Babcia spojrzała na chłopca, uśmiechając się delikatnie. Tomcio strasznie ją nastraszył, gdy wbiegł do kuchni z krzykiem. Już myślała, że coś mu się stało! A to o zwykłe daty chodzi.
Starsza Pani wzięła do ręki małe sitko, nasypała do niego cukru pudru i posypała nim pączki.
Chłopiec patrzył na nią z nadzieją, iż szybko udzieli mu odpowiedzi.
Babcia nałożyła mu pączki na talerz, nalała gorącej herbaty do dwóch kubków i usiadła przy stole.
- Widzisz mój mały stało się wtedy tak…


„O trzech Królach i popsutym GPSie”




Dawno, dawno temu, będzie już ponad  dwa tysiące lat, za górami, za lasami, w małej wiosce Betlejem, doszło do bardzo ważnych wydarzeń.
Na Świat przyszło małe dzieciątko, będące Synem Pana Boga.
Pan Bóg lękając się o bezpieczeństwo maluszka, którego chciało zabić dużo bogatych ludzi, przyszedł we śnie do biednych i powiedział im o radosnej nowinie, jaką są narodziny Jego Syna.
Jezusek urodził się w ubogiej stajence. Leżał sobie utulony siankiem w maleńkim żłóbku i spał. Nad jego spokojem czuwali mama, tata oraz pasterze, zwierzątka i aniołki, które z radości śpiewały cichutko, aby nie zbudzić dzieciny.
Z racji tego, iż wiele osób nie mieszkało w okolicy Betlejem i nie wiedziało, jak tam trafić, Bóg uznał, że da im specjalny znak po którym rozpoznają drogę, prowadzącą prosto do stajenki.
Żeby nie było za łatwo i znak był dostrzegalny dla mądrych ludzi, godnych ujrzenia Boskiego Synka, Pan Bóg zamieścił go w miejscu, na które często spoglądają mędrcy.
W nocy, gdy na Świat przyszedł Jezusek, na niebie pojawiła się wielka gwiazda, wskazująca na stajenkę.
Trzej mędrców, którzy od dawna odczytywali różne znaki, zwiastujące wielkie wydarzenia, od razu zrozumieli o co chodzi i wyprawili się w drogę do Betlejem. Dziś nazywamy ich Królami.
Każdy z nich miał po jednym darze dla małego dzieciątka: mirrę, kadzidło i złoto. Niestety jeden z nich uznał, iż długa wyprawa jest idealnym momentem do wykorzystania GPS – urządzenia, które ostatnio otrzymał od przyjaciół podróżujących w czasie. Nie wiedział on, że w pierwszych latach naszej ery nie będzie ono działało poprawnie ze względu na brak satelit krążących w kosmosie oraz specjalistycznych map. Tak więc Kacper, Melchior i pechowy posiadacz GPSU Baltazar, wyruszyli w drogę na swych wielbłądach.
Jechali i jechali w stronę gwiazdy, aż jej blask zaczął powoli niknąć w świetle budzącego się dnia.
- No ładnie! Jedyne co wiemy, to to iż należy kierować się na północ. I jak my teraz trafimy do Betlejem? – spytał się Melchior, schodząc z wielbłąda.
- Nie wiem, nie wiem… - odrzekł cicho Kacper, kręcąc się nerwowo na wszystkie strony.
- Nie martwcie się przyjaciele – jako jedyny z podróżnych Baltazar, uśmiechał się radośnie.
- Ja mam urządzenie, które bez przeszkód doprowadzi nas do stajenki. Zróbmy sobie teraz małą przerwę, bo bardzo zgłodniałem, a potem ruszajmy w drogę. – Powiedział klepiąc się po dużym brzuchu.
Uspokojeni zapewnieniami Baltazara, wszyscy trzej usiedli pod rozłożystą palmą. Dzień był niesamowicie ciepły, słońce nie dawało spokoju podróżującym, zniechęcając ich do wychodzenia spod miłego cienia. Mędrcy posilili się wielbłądzim mlekiem, bananami i pomarańczami, które były najsmaczniejsze o tej porze roku.
Zadowoleni ze smacznego posiłku, uznali, iż czas ruszać w drogę.
Baltazar podniósł się powoli, podszedł do torby i wyjął urządzenie. Pozostali mędrcy spojrzeli zdziwieni.
- Co to jest? – spytał go podejrzliwie Kacper.
- GPS. – Odpowiedział Baltazar, tonem wskazującym na to, iż dziwi się z niewiedzy kompana. W końcu ile osób w tamtych czasach korzystało z takiego wymysłu?
- Czyli? – dopytywał się wysoki Melchior.
- To takie urządzenie, które pokazuje gdzie jesteśmy, a potem wskazuje nam drogę, którą mamy się kierować do Betlejem.
Kacper z Melchiorem zaczęli się śmiać.
- Przecież na świecie nie ma takich czarów! Rozumiem rozmowy z płonącymi krzewami, przesuwanie mórz, rozmowa w śnie, ale takie naprowadzanie?! Baltazarze, toż to jakiś podły żart!
Baltazar podrapał się po długiej, białej brodzie. Spojrzał na urządzenie.
- Moi znajomi, jakoś umieją z tego korzystać. Często mi mówili o tym urządzeniu, uznając, że wkrótce może nam się przydać. Mówili, że spóźnimy się na powitanie Jezusa, nikt nie wie dlaczego. Uznali, że zapobiegniemy temu mając GPS. Może zapomnieli mi o czymś powiedzieć? – Nacisnął przycisk „Start”. Coś pojawiło się na ekranie. Baltazar wydał okrzyk triumfu.
- Widzicie?! Działa!
Kacper i Melchior podbiegli do niego zszokowani.
Na urządzeniu pojawił się napis „ Bateria rozładowana”, po czym ekran znów zrobił się czarny.
- Yyy… Co to ta bateria? – spytał Melchior.
- Nom, to takie coś co daje energię takim urządzeniom, wiesz jak nam jedzenie.
- A jak taką baterię zrobić?
- Nie wiem. – Baltazar spojrzał bezradnie na towarzyszy podróży.
- No ładnie, czyli musimy czekać do nocy?
- Wychodzi na to, że tak. – Kacper spojrzał jeszcze raz na urządzenie. Nie chciał zawieść Boga i spóźnić się na tak ważne spotkanie, a tu taki klops.
         Bóg widząc zmagania Mędrców śmiał się z ich wiary w technikę, która w żaden sposób nie mogła być skuteczna, w tak odległych czasach. Czując ich smutek i wolę dążenia do celu postanowił, iż im pomoże. Jednak chciał to zrobić w taki sposób, aby wynieśli z jego działań, jakaś mądrość.
    Gdy mędrcy siedzieli w cieniu palmy, czekając na noc i gwiazdę, która wskaże im drogę, podszedł do nich chłopiec.
      Nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat. Na głowie miał ciemną starą chustę, w czarnych oczach smutek. Jego stopy usiane były strupami oraz Świerzymi ranami, z których sączyła się krew. Czysta bieda.
- Dzień dobry. – powiedział cichutko. Jego spękane wargi ledwo co się rozchyliły, podczas wypowiadania słów.
   Trzej Królowie odziani w kosztowne szaty spojrzeli na niego przerażeni – nigdy nie widzieli dziecka w tak okropnym stanie.
- Czy mają może panowie trochę wody? Moja mama jest bardzo spragniona. Leży , o tam i nie może iść. – powiedział wskazując na jedno z pustynnych wzniesień.
- Oczywiście! – Melchior poderwał się pierwszy sięgając po naczynie z wodą. Podszedł do chłopca, aby się napił, po czym udał się w stronę jego matki.
Była to młoda kobieta przy nadziei. Widać było, że ledwo trzyma się na nogach.
Mędrzec podał jej wodę i pomógł iść w kierunku palm, nic nie mówiąc.
- Kim jesteście? – spytał Kacper kobietę, gdy wszyscy usiedli pod drzewami.
- Mam na imię Anna, a to mój syn Emanuel. Jesteśmy biednymi ludźmi, dążącymi do domu, do  męża. Parę miesięcy temu udaliśmy się do  mojej umierającej siostry, teraz gdy poród już blisko, musimy wracać, aby dziecko przyszło na świat wśród swoich. Podążamy pieszo, gdyż złodzieje ukradli nam osiołki, wraz całym dobytkiem, które niosły na swoich grzbietach. – odpowiedziała smutno.
Mędrcy zagniewali się niesprawiedliwością, jaka spadła na dwoje podróżników. Nie mogli uwierzyć, że ktoś był na tyle okrutny, aby napaść na bezbronną kobietę z dzieckiem.
- Gdzie się kierujecie? – spytał Baltazar.
- Na zachód, tam gdzie błyszczą się szczyty piaskowych gór. – odpowiedział mu chłopiec. Melchior spojrzał we wskazanym kierunku. Z jego szybkich obliczeń wynikało, że Annę i Emanuela czeka, jakieś piec dni drogi.
- Pozwólcie, ze chwilę tu odpoczniemy. Nie będziemy wam przeszkadzać. – powiedziała Anna. Królowie nic nie odrzekli. Usadzili jedynie kobietę i jej syna na swoich matach, tak aby piasek im nie przeszkadzał. Anna i Emanuel usnęli natychmiastowo.
W trakcie, gdy dwoje biedaków zażywało chwili odpoczynku, Trzej Królowie toczyli dyskusje na ich temat.
- Musimy im pomóc! Trzeba wyruszyć razem z nimi, inaczej na pewno nie przetrwają!
- Nie możemy! Przecież to zupełnie inny kierunek! – powiedział Kacper.
- Musimy! Inaczej pewnie umrą na pustyni. Są bez wody, bez jedzenia, ta kobieta może w każdej chwili urodzić. Ważniejsza jest pomoc, niż dotarcie do Betlejem. Do Jezusa dojdziemy później. – Odrzekł Melchior.
- Ale…
- Przecież pomoc bliźniemu jest najważniejsza, Melchior ma rację. – dopowiedział Baltazar.
I tak przegłosowany Kacper wraz z Melchiorem Baltazarem i biednymi ludźmi, którzy stanęli na ich drodze udali się w dalszą podróż.
Tak jak przewidział mędrzec trwała ona pięć dni. Nie było łatwo. Kacper i Melchior, jako najmłodsi użyczyli swoich wielbłądów zmarnowanej kobiecie i Emanuelowi. Szli pieszo, piasek palił ich w stopy i głowy, ale nie poddawali się.
Nie wiedzieli jednak, że idą w dobrym kierunku, gdyż miejscem przeznaczenia kobiety i jej syna, było domostwo znajdujące się w okolicach stajenki. Po prostu jeden z nich na początku wyprawy źle wytyczył kierunek. Aby nie czuć żalu i nie zmienić zdania co do pomocy, uznali, iż nie będą patrzeć na nocne niebo. Dlatego też nie zauważyli, iż gwiazda mająca wskazywać im drogę, jest co raz bliżej.
Wprawdzie, gdyby podróżowali samotnie, dotarliby do Betlejem o jakieś trzy dni wcześniej, ale czy było by warto?
Gdy dotarli do domostwa kobiety i jej syna, oczom Trzech Króli ukazał się anioł. Pochwalił ich za dobroć okazaną Annie i Emanuelowi. Za pomoc biedakom o trzymali nagrodę w postaci trzech dodatkowych wielbłądów, naprawy GPSa i wskazanie najkrótszej drogi do Bożego Syna. Jak wiemy, na ich drodze pojawiła się przeszkoda w postaci Króla Heroda, ale i z tym sobie znakomicie poradzili.
Bóg cieszył się, że Królowie wybrali drogę trudniejszą i dłużą, która pomogła innym, nie zaś krótszą i szybszą.
Mędrcy natomiast czuli radość z udzielonej pomocy i otrzymanych za nią darów, jednak najbardziej radowała ich wdzięczność rodziny Anny i Emanuela oraz spotkanie z Jezusem. Gdyż pomoc  i przyjaźń okazana drugiemu człowiekowi rodzi najcieplejsze uczucia.


 Wpis powstał w ramach akcji literackiej:


Materiały:
link do zdjęcia tytułowego: http://blogiceo.nq.pl/kleks/2012/01/06/swieto-trzech-kroli/trzej-krolowie/


piątek, 18 stycznia 2013

„Grobowe Święta”




                                                        

                                                      *

- Musicie wrócić i pozbierać ją do kupy. Nikt nie będzie mi się smucił w Boże Narodzenie. – orzekł Najwyższy.
- Dlaczego do kupy? Ma śmierdzieć? – zażartował mały aniołek z szarymi skrzydłami.
- Mów tak dalej to piórka nigdy Ci nie zbieleją.
- Och Boże, wrzuć na luz, dobrze? Przecież nam też zależy, żeby Asia przestała w końcu cierpieć…
- Co może się stać dzięki Antoniemu… - powiedziała mama chłopca.
-… oraz waszym mocom. – dokończył Bóg.
- Jak wiecie w wigilijny wieczór, aniołki przybyłe po śmierci , które nie przekroczyły  piątego  roku bytowania w Niebie, mają obowiązek wesprzeć swoich bliskich na Ziemi. Co więcej otrzymują do tego specjalny pakiet mocy, działający tylko i wyłącznie na osobę potrzebująca ratunku. Tak?
- Tak Boże. Jak mamy pomóc? Próbowaliśmy w tamtym roku, ale skończyło się jedynie na tym, że nie zamarzła przy naszych grobach.  – Powiedziała Marysia, wstając z bielutkiej chmurki, z której sypał się gęsty śnieg, wprost na dom jej siostry. Wszystkie aniołki posmutniały.
- To dlatego, że cierpicie razem z nią. W poprzednią Wigilię byłyście jeszcze zbyt człowiecze, że tak to określę. Teraz wasza moc urosła, musicie się bardziej uodpornić i nie płakać! Gdy anioł uroni łzę, w tedy ludziom ciężko na duszy, mało co nie zepsuliście wszystkim Świąt! Wiem, ze nie jest to proste, ale takie jest Boskie prawo i nic nie może go zmienić.
- Dlaczego?
- Żeby Wam nie było tak łatwo, żebyście docenili swój dar i…
- Dobra, dobra… wiemy. Co radzisz Wszechmocny?
- Najlepszym lekarstwem na ból serca jest nowa miłość. Tak mówią poeci i mają rację.
- Czyli dobrze mówiłem. Naszym ratunkiem jest Antek. – powiedział Kamil.
-  Trzeba go przyciągnąć na cmentarz. Dzisiaj.
- Yhm. Sądzę, że sobie poradzi. Dobrze, że nie poszedł do siebie na święta.
- Widać, że ją kocha. – powiedziała Marysia.
- Jakie widać? Przecież czytasz mu w myślach, doskonale wiesz co czuje. -  Odrzekł jej brat wybuchając śmiechem.
- Dobra. Koniec tych pogaduszek. Niedługo zacznie się ściemniać. Raz na Ziemię! – Krzyknął Bóg, Klaskając przy tym głośno. Pyk i nagle aniołki zniknęły.
 Spadali strasznie szybko. Wrażenia można porównać do zjazdu Diabelskim Młynem – z tym wyjątkiem, że ten był niebiański.
 - Łiiiiiii – wołał zadowolony Kamil.
- Aaaaa, cała fryzura mi się rozwali, maaaamo !!! – krzyczała Marysia machając rękami.
              Bum. Nagle zerwał się wiatr. Wylądowali.

*

Święta. Czas wielkiej szczęśliwości, spotkań z bliskimi, przytulania, życzliwości, prezentów, wzruszeń… po prostu piękna ludzkiej egzystencji, wydobycia tego co w nas najlepsze.
Asia od zawsze uwielbiała ten okres – razem z bratem, siostrą i tatą szli na poszukiwania wyjątkowej choinki – takiej najładniej pachnącej, z dużą ilością gałązek, na których można zawiesić wiele ozdób przygotowywanych od lat w ich rodzinie. Potem, gdy już wybrali tegorocznego zielonego gościa, ubierali go w najpiękniejsze bombki, łańcuchy z waty i innych materiałów, wiszące figurki własnej roboty, cukierki, anielskie włosie i oczywiście przepiękną gwiazdę.
Następnie pomagali mamie w gotowaniu – co głównie kończyło się umazanymi w kremie, bądź cieście buziami, kupą śmiechu i dużą ilością sprzątania.
Następnie siadali do stołu razem z dziadkami, dzielili się opłatkiem , odpakowywali prezenty, śpiewali Kolendy… jak w każdej rodzinie, cieszyli się swoją obecnością, w tym wyjątkowym okresie.
Asia przysiadła na ławeczce. Dziś obchodziła dwudziestą wigilię w swoim życiu. Od dwóch lat nie wyglądała ona tak, jak we wspaniałych wspomnieniach. Wyciągnęła opłatek i świeczkę.
Otaczała ją głucha cisza. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie uśmiech brata – miałby teraz czternaście lat, pewnie chciałby dostać nowe korki, albo piłkę. Nawet w tak srogą zimę, jak ta wyszedłby na dwór i kopał o ścianę. A siostra – teraz grałaby zbuntowaną nastolatkę, za pewne wielu chłopców leciałoby na jej długie blond włosy i zielone oczy. Pewnie byłaby wyższa od Asi. Rodzice zaś kwitowaliby wszystko śmiechem, zaganiając rodzinkę do stołu. Tata zacząłby fałszować Kolendy, a mama nie mogłaby  usiedzieć w miejscu, delikatnie namawiając każdego do spróbowania pierożków, bigosu, czy innej potrawy. Asia zaś cieszyłaby się, że ma ich wszystkich przy sobie, a nie tylko we wspomnieniach. Nie chowałaby ich fotografii , jak to zrobiła jakiś czas temu, aby nie płakać po każdym wejściu do domu. Potrafiłaby się uśmiechać i nie odcięłaby się od reszty rodziny . Przy wigilijnym stole byłoby jedno puste miejsce, a nie pięć.
Niestety tak nie mogło się stać. Niektórych marzeń nie da się spełnić, choćby nie wiem ile pierwszych, spadających i świątecznych gwiazdek się widziało. Chłopak, z którym się spotykała od paru miesięcy, nie wiedział, że jej najbliższa rodzina opuściła ją dwa lata temu, gdy jakiemuś pijanemu kierowcy zachciało się szybkiej jazdy. Jeszcze nie potrafiła mu o tym powiedzieć. Sama   do końca , nie pogodziła się z ich odejściem – nawet w myślach nie mówiła, że umarli, choć ostatnie gwiazdki spędzała, tak jak teraz – na cmentarzu, przy grobach bliskich.
Stawiała  tam świeczkę – nie znicz, lecz tę, która zawsze gościła na ich wigilijnym stole. Wyjmowała opłatek i siedziała tak parę godzin myśląc o tym co straciła i żałując, że nie zabrali jej ze sobą. Miała nadzieję, że zamarznie, zapomni. Nic z tego. Jedynie co jej pozostawało to zranione serce. Na co dzień nie myślała o tym tyle, lecz, gdy przychodziło Boże Narodzenie ogarniała ją tęsknota, tak  bolesna, że nie była w stanie nic zrobić.
Chciała powiedzieć Antkowi co się stało, ale nie wiedziała jak. Żadna okazja nie była odpowiednia, każda chwila zbyt cenna, aby kalać ją smutkiem.
Kiedy ma mu się zwierzyć? Przy kolacji? Może jeszcze wigilijnej, gdy każdy będzie szamał specjały świąteczne?
Uśmiechnęła się do swoich ponurych  myśli. Po jej policzku płynęły łzy.

*
- I znowu  płacze. Co robić? – Zamyślił się tata.
- Pomarańcze i mandarynki! Ale bym sobie zjadł, chociaż jedną! – zawołał tęsknie Kamil, gdy usłyszał myśli siostry o świątecznym stole.

- Mandarynki? Czemu tu pachnie mandarynkami? – spytała Asia samą siebie, rozglądając się dookoła.
- Ups. – skrzywił się anielski chłopiec.
-Ups? Ups?! – krzyknęła Marysia.
- Coś Ty narobił?!
- Uspokój się dziecko. – powiedziała mama.
- Ale mamo zobacz. – Dziewczyna wskazała na drzewo, znajdujące się parę metrów od grobów. Z jednej strony stal za nim, jakiś mężczyzna, z drugiej leżał kosz z mandarynkami i pomarańczami.
- I co teraz? Przecież tego nie podniesiemy! Jak? Siłą woli?! Oj młody, zobaczysz, Bóg cię wypatroszy i z szarych zrobi czarne skrzydła!
- Cicho siedź, patrz co robi nasza siostra, a nie będziesz darła japę.
            Spojrzeli na uśmiechniętą twarz Asi, która wciąż rozglądała się za źródłem zapachu. Nie mogła widzieć nic co znajduje się koło drzewa, ale jej wzrok często tam błądził.

*
Antek zaprosił ją na Święta do siebie. Odmówiła, mówiąc , że musi jechać do dziadków. Bardzo się tym zdziwił, gdyż nigdy o nich nie wspominała. Raz widział zdjęcie, które zapomniała schować. Znajdowała się na nim w otoczeniu najbliższych. Z racji tego, że o nich również nigdy nie mówiła, uznał, że się pokłócili i dziewczyna będzie smutna jeśli o nich wspomni. Ich związek trwał  już ponad pół roku. Przez ten okres nie raz bywali w jego rodzinnym domu. Widział radość malującą się na twarzy Asi, gdy bawiła się z dziećmi jego siostry, wszyscy ją lubili – zresztą z wzajemnością. Nie mógł zrozumieć , jak tak miła i serdeczna osoba  mogłaby mieć  problemy z bliskimi. Dlatego porzucił swoją hipotezę o kłótni i zaczął się uważniej przyglądać dziewczynie. Bardzo mocno ją kochał i nie chciał, żeby się smuciła.
Kiedy odmówiła wyjazdu na Święta razem z nim, postanowił, że też nie pojedzie. Chciał sprawdzić, co Asia zrobi. Początkowo, takie śledzenie wydało mu się chore, ale on po prostu musiał odkryć co ją tak gnębi, co sprawia, że płacze przez sen, a potem udaje, iż nic nie pamięta.
Teraz stał cichutko za starym drzewem, oddalonym od grobów rodziny Asi, o parę metrów. Po jego twarzy płynęły łzy.
Wszystkiego się spodziewał, ale nie tego. Jak jedna mała kobietka może sobie poradzić w takiej sytuacji. Przechodził koło tego miejsca, wiele razy pierwszego listopada. Mama mówiła mu, że doszło do wielkiej kraksy  w wyniku, której zginęło cztery osoby, ale w życiu nie skojarzyłby tego ze swoją dziewczyną.
Patrzył na jej skuloną postać, oświetloną promieniem świecy. Długi, brązowy warkocz wystawał spod wielkiej czapy, mały nosek zaczerwienił się lekko, policzki opuchnięte od płaczu. Nie widział jej  niebieskich oczu wpatrujących się w pomniki. Była głęboko zamyślona, pogrążona w swoim świątecznym bólu.
- Tak nie może być. Ona nie powinna być teraz sama. – Pomyślał. Otarł łzy i poszedł w stronę ukochanej, pragnąc przywrócić jej radość bliskości świątecznej.
*
- No w końcu się do niej ruszył. Już zapomniałem, jak to jest być ludziem… - powiedział Kamil.
- Człowiekiem młotku… - poprawiła go Marysia.
- Nie przerywaj. Jak mówię, że ludziem, to ludziem! Chciałem po prostu powiedzieć, że ja bym to szybciej zrobił, bo nie chciałoby mi się tak marznąć.
- Przecież Ty nie marzniesz.
- Ale oni marzną.
- Oni nie czują teraz chłodu, bo myślą o sobie. Kochają się.
- To jak jest się zakochanym, to nie jest zimno?
- Nie denerwuj mnie proszę Cię, bo stracę swoją anielską cierpliwość.
- Oj Maryś, daj spokój, lepiej patrz. Oni są lepsi niż film.
- Zrobimy klimat. Trochę światła, trochę błyszczącego śniegu… może jakieś Kolendy w tle i padające śnieżynki? – małe aniołki chwilę skupiły się na tym co chciały uzyskać. Przyjrzały się  swojej robocie zadowolone.
- Dobra, a teraz cicho siedź.

*

Było naprawdę bardzo zimno i pięknie. Drzewa otulone śniegowym puchem, błyszczały w sztucznym świetle latarni, tak samo jak zaspy i dachy domów. Wszędzie migotały świąteczne lampki. W powietrzu czuć było szczęście.
Asia uznała, że czas się zbierać, bo w końcu naprawdę zamarznie. Zaczęła wycierać nos, nie słysząc kroków Antka. Trzęsła się z zimna i emocji. Chłopak przestraszył ją, gdy podszedł  i przytulił od tyłu.
Asia szybko przekręciła się w jego stronę. Miała zamiar wydostać gaz pieprzowy z płaszcza, gdy ujrzała jego twarz.
- Ty! Czemu mnie tak nastraszyłeś! – Dziewczynie raptem kamień spadł z serca na widok ukochanego. Nawet się szerzej  uśmiechnęła, gdy mocniej ją objął.
- Antośku, co Ty tu robisz? Dlaczego nie jesteś w domu?
-  Mogłaś mi odmówić wypadu w Zaduszki, Mikołajki i inne takie, ale Wigilię spędza się z ukochanymi, nie wiesz o tym? – Spojrzała na niego smutno.
- Ale…
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – wskazał na nagrobki. Patrzyła mu prosto w oczy. Nie mogła uwierzyć, jak łatwo jej serce ze stanu totalnej rozsypki, podniosło się niczym na anielskich skrzydłach i bije sobie radośnie. Wszystko to za sprawą Antka.
- Nie wiedziałam jak. Słuchaj Antosiu nie mogę Cię przedstawić mojej rodzinie, bo wiesz… oni odeszli i w sumie to nikogo nie mam? – Pierwszy raz widziała żeby jej chłopak płakał.
- Masz mnie. – Powiedział przytulając ją mocniej.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Obudził się we mnie detektyw. – uśmiechnął się delikatnie.
- Śledziłem Cię
- Och. No ładnie .  Ależ mi się chłopisko trafiło – uszczypnęła go delikatnie w policzki i pocałowała.
- Więc? – spytała.
_ Więc co ? – odpowiedział zdezorientowany.
- Chcesz ich poznać tak? – Kiwną twierdząco głową,  nie wiedząc co dziewczyna zrobi. Czuła się dziwnie radosna. Ten zapach pomarańczy i mandarynek oraz pojawienie się Antka zabiły w niej ból. Czuła się tak, jakby rodzina była tuż obok na wyciągnięcie ręki. Przez chwilę myślała, że słyszała ich głosy. Myślała, że wariuje, ale wrażenie szybko minęło.
Na każdym grobie było małe zdjęcie i cytat. Antek przyjrzał się uważniej. Choć sytuacja była poważna i smutna, mało co nie wybuchnął śmiechem.
- Skąd pochodzą te słowa?
- To najlepsze teksty, moim zdaniem oczywiście, jakie kiedykolwiek padły z ich ust…
-  Przecież to…
- Wiem, wiem. Trochę nieetyczne, ale ja na nich nie patrzę, jak na anielskie duszyczki. To moja rodzina, która lubiła się pośmiać, pożartować. Takich mam ich w pamięci i każdy kto tu przychodzi. Dlatego postanowiłam dać wszystkim małą namiastkę tego co miałam na co dzień… a że się pośmieją przy grobie to chyba nic złego, skoro po prostu dobrze wspominają zmarłych?
- Acha.
- No. To mój tata, mama, brat Kamil i siostra Marysia. – przyjrzał się każdej fotografii po kolei.
- Choć pójdziemy już do mieszkania, tylko wiesz u mnie nie jest zbyt świątecznie…
- To nic, u mnie jest. Przygotowałem się. – powiedział z uśmiechem.
Poszli do niego trzymając się za ręce. Gdy przechodzili koło drzewa Asia zatrzymała się zdziwiona.
- To ty je tu przyniosłeś? – spytała ukochanego patrząc na koszyk z owocami. Antek  podążył za jej wzrokiem.
- Nie mam pojęcia skąd wziął  się tutaj ten koszyk.
- Prezent od mikołaja? – dziewczyna uśmiechnęła się.
- Pewnie tak. Przecież cały czas tu stałem, tylko duch mógł go, tu zostawić. – zaśmiali się i rozejrzeli dookoła. Dziewczyna podeszła do koszyka. W środku oprócz owoców, znajdowały się rękawiczki, które zgubiła dawno temu.
- Chyba jednak, anioły, albo duchy istnieją. – powiedziała podnosząc kosz.
-Hm?
- Te rękawiczki, parę lat temu zakosił mi mój młodszy brat. Wkurzył się na mnie i gdzieś schował. Nie mogłam ich znaleźć. Teraz chyba je zwraca. – Dziewczyna spojrzała w stronę grobu.
- Dzięki Wam bardzo -  pomyślała.
W  mieszkaniu podzielili się opłatkiem, rozmawiali przez telefon z mamą Antka, która suszyła im głowę, że nie przybyli do nich na Wigilię. Gdy opowiedzieli jej dlaczego nie mogli dotrzeć, popłakała się bidulka i rozkazała przybyć na jutrzejszy świąteczny obiad, inaczej wydziedziczy syna. Przerazili się nienażarty.
 Uznali, że zrobią jej mały prezent. Do rodzinnego domu chłopaka dojeżdżało się w półtorej godziny. Wsiedli więc do samochodu i wyruszyli. Asia po raz pierwszy od dwóch lat była w pełni szczęśliwa.
*
Wigilię u rodziny Antośka obserwowało czterech aniołów oraz jeden Bóg – za to Wszechmocny.
- To wcale nie jest mój najlepszy tekst. Naprawdę, co ta Aśka ma w głowie – powiedział Kamil.
- Ważne, że w końcu jest szczęśliwa.  – powiedziała jego mama, patrząc na swą żywą córkę bawiącą się z małymi dziećmi i odpowiadającą na pytania swojej przyszłej teściowej. Wszyscy byli uśmiechnięci i szczęśliwi.
Kamil próbował siłą woli ulepić śnieżkę i obrzucić ją Marysię. Jedyne co mu z tego przyszło to jaśniejsza aura spowodowana wysiłkiem.
- Dobrze się spisaliście. Kamil pomysł z pomarańczami i mandarynkami był fantastyczny, choć lekko ryzykowny.-Pomysł?! Jaki pomysł?! On to zrobił z obżarstwa! – krzyknęła siostra chłopca.
- Oj nie smędź już. To jak z tymi skrzydłami? Zbieleją?
- Zbieleją, oczywiście. Wszyscy przechodzicie na najwyższy stopień wtajemniczenia, czyli już nie musicie być wysyłani na Ziemię.
Wszyscy jęknęli niezadowoleni.
- Tak wcale? Nigdy? – spytał tata. Każde z nich chciało od czasu do czasu odwiedzać Aśkę.
- Zobaczymy co da się zrobić. Dobra, ja lecę obdarować zwierzęta ludzkim głosem. Jeśli chcecie do północy możecie tutaj siedzieć, potem jazda do Nieba i pasterkowe śpiewy. Możecie trochę pobawić się w ludzi, ale jak ktoś was zobaczy to się pogniewamy.
- Co to znaczy pobawić w ludzi? –spytał Kamil
- widzisz tą zaspę?
- Tak.
Bóg popchnął go we wskazaną zaspę. Chłopak poczuł zimno. Ręce miał całe mokre, a na nich rękawiczki.
- Miłej zabawy. – powiedział Najwyższy i znikł.

Wszyscy zostali do określonej przez Boga godziny, żegnając się z siostrą i córką, napawając się jej szczęściem i bijąc śnieżkami.
Potem kolędowali, a ludzie wraz z nimi:
„Dzisiaj w Betlejem, Dzisiaj w Betlejem
Wesoła nowina…”



Opowiadanie zajęło drugie miejsce w konkursie:



Materiały:
Link do zdjęcia tytułowego: http://www.volunteerprincess.com/blog/post/3289406



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...